Dzień 6 czerwca 1944 roku – oznaczony kryptonimem D-Day – zapisał się na trwałe jako punkt zwrotny w historii II wojny światowej. Otwarcie drugiego frontu w Europie Zachodniej nie tylko oznaczało początek końca niemieckiej dominacji militarnej na kontynencie, lecz także stanowiło kulminację lat przygotowań, planowania oraz poświęcenia ze strony narodów zjednoczonych ideą wolności. Operacja „Overlord” – największy w historii konfliktów zbrojnych desant morsko-lądowy – była nie tylko przedsięwzięciem militarnym, ale także symbolicznym uderzeniem w hitlerowską „Twierdzę Europa”.
Dla mieszkańców Normandii noc z 5 na 6 czerwca miała z początku zupełnie zwyczajny przebieg. Zegary w domach wskazały północ, a w całym regionie panowała względna cisza. Noc była ciepła, niebo częściowo zachmurzone, a wiatr umiarkowany – wszystko wskazywało na kontynuację codziennej egzystencji pod okupacją niemiecką. Jednak ten pozorny spokój miał zostać gwałtownie przerwany w ciągu najbliższych minut.
O godzinie 00:10 pierwsze jednostki alianckie rozpoczęły operację powietrznodesantową. Z nieba zaczęły dochodzić głuche pomruki, które z każdą chwilą przybierały na sile. Dla mieszkańców był to niespodziewany, trudny do zidentyfikowania hałas. Niemiecka artyleria przeciwlotnicza została postawiona w stan alarmowy, a w wielu miejscach rozległy się syreny i wybuchy. Dowódca 1. Samodzielnego Pułku Szturmowego Artylerii Przeciwlotniczej, pułkownik Werner von Kistowski, początkowo zakładał, że ma do czynienia ze standardowym nalotem bombowym. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że nad Normandią rozpoczyna się największa operacja desantowa w historii.
>>> Czytaj także: Przygotowania Aliantów do lądowania we Francji <<<
Tymczasem z pokładów ponad 1600 samolotów i setek szybowców desantowych zrzucono w nocy niemal 20 tysięcy alianckich spadochroniarzy – zarówno z amerykańskich, jak i brytyjskich jednostek powietrznodesantowych. Ich zadaniem było opanowanie kluczowych punktów zaplecza linii brzegowej, neutralizacja niemieckich baterii artyleryjskich oraz odcięcie sił nieprzyjaciela od możliwości kontrataku.
Jednocześnie przez wzburzone wody kanału La Manche, niewidoczna jeszcze z lądu, przebijała się armada składająca się z ponad pięciu tysięcy jednostek pływających – transportowców, okrętów desantowych, statków zaopatrzeniowych i eskorty bojowej. Na ich pokładach znajdowało się ponad 200 tysięcy żołnierzy – siła zdolna zainicjować od dawna oczekiwane wyzwolenie Europy spod hitlerowskiej okupacji.
Dokładnie o godzinie 00:16 w nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku rozpoczął się pierwszy etap operacji „Overlord”. Z pokładów samolotów typu Douglas C-47 „Dakota” desantowali się pierwsi żołnierze alianccy – tzw. pathfinderzy, czyli specjalnie wyszkolone oddziały zwiadowcze, których zadaniem było oznaczenie stref zrzutu dla głównych sił powietrznodesantowych. Na zachód od ujścia Sekwany, nad półwyspem Cotentin, lądowali żołnierze wyznaczeni do wsparcia 82. i 101. Dywizji Powietrznodesantowej Armii Stanów Zjednoczonych. Jednocześnie, pięćdziesiąt mil dalej na wschód, brytyjscy pathfinderzy rozpoczynali działania w rejonie przyszłej strefy operacyjnej 6. Dywizji Powietrznodesantowej. Mimo trudnych warunków atmosferycznych i silnego ognia nieprzyjaciela, jednostki te zdołały zrealizować zasadnicze cele operacyjne – choć w rozproszeniu, zdołały oznaczyć tereny lądowania dla pozostałych sił desantowych.
Brytyjski desant spadochronowy
Bezpośrednio po oddziałach zwiadowczych nadciągały główne siły 6. Dywizji Powietrznodesantowej gen. Richarda Gale’a, której powierzono szereg kluczowych zadań o charakterze strategicznym. Jednym z najważniejszych celów było zniszczenie pięciu mostów na rzece Dives, co miało uniemożliwić niemieckiej 21. Dywizji Pancernej wykonanie manewru oskrzydlającego przeciwko wojskom alianckim desantującym się na plaży „Sword”. Równocześnie inne jednostki dywizji miały uchwycić i utrzymać mosty na kanale Caen oraz rzece Orne, co było niezbędne dla zapewnienia swobodnego przepływu wojsk i zaopatrzenia w kierunku strategicznego miasta Caen. Kolejnym istotnym zadaniem było unieszkodliwienie silnie umocnionej baterii artyleryjskiej w Merville, wyposażonej w działa kalibru 155 mm, które stanowiły bezpośrednie zagrożenie dla brytyjskich oddziałów lądujących na wybrzeżu. Dywizja miała również opanować wzgórza na północny wschód od Caen, dominujące nad okolicą i zapewniające dogodne pozycje do rozwinięcia ofensywy lądowej. Wszystkie te operacje miały na celu zabezpieczenie wschodniego skrzydła alianckiego desantu oraz stworzenie warunków do dalszego natarcia w głąb terytorium Francji.

Jako pierwsi na ziemi francuskiej wylądowali żołnierze pułku „Oxfordshire and Buckinghamshire Light Infantry” (Ox and Bucks) dowodzonego przez majora Johna Howarda. Ich celem było opanowanie dwóch mostów: mostu obrotowego na kanale Caen oraz mostu na rzece Orne. Plan zakładał zaskoczenie przeciwnika i błyskawiczne przejęcie infrastruktury przeprawowej w stanie nienaruszonym. Kompania „D” porucznika Den Brotheridge’a lądowała zaledwie 40 metrów od mostu – precyzyjnie wybrany punkt zrzutu pozwolił na niemal natychmiastowe rozpoczęcie szturmu.
Szybowce transportowe dotarły tuż obok niemieckich stanowisk wartowniczych – około pięćdziesięciu żołnierzy Wehrmachtu znajdowało się w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca lądowania. Zaskoczenie było całkowite. Niemcy nie byli świadomi obecności spadochroniarzy aż do momentu rozpoczęcia szturmu. Natarcie żołnierzy kompanii „D” miało charakter dynamiczny i brutalny. Niemieccy wartownicy, zdezorientowani i zaskoczeni, otworzyli chaotyczny ogień z broni maszynowej. Pomimo silnego oporu, brytyjscy żołnierze zdobyli oba mosty w ciągu zaledwie dziesięciu minut.
>>> Czytaj także: Krótka historia II wojny światowej <<<
Zdarzenie to zostało opisane przez szeregowego Wally’ego Parra, uczestnika ataku: „Rozpętało się piekło. Chłopcy czołgali się, rozwalali bunkry, inni już tam byli, sortując broń i ludzi. Potem wszyscy wbiegli na most”.
Podczas tej brawurowej operacji zginął porucznik Brotheridge – uważany za pierwszego poległego alianckiego żołnierza w D-Day. Równocześnie toczyły się walki o drugi most – nad rzeką Orne – który również został przejęty bez większych uszkodzeń. Oba obiekty zostały utrzymane przez Brytyjczyków mimo spodziewanych kontrataków.
Po sukcesie operacji szybowcowej, żołnierze Howarda rozpoczęli umacnianie pozycji obronnych. Wkrótce nadciągnęły pierwsze posiłki – 7. Batalion Spadochronowy, co pozwoliło na ustabilizowanie przyczułka w rejonie Pegasus Bridge, jak nazwano później zdobyty most na kanale. Tym samym zakończyła się pierwsza z kluczowych bitew D-Day, a wraz z nią rozpoczęła się operacja „Overlord”.
O godzinie 00:50 rozpoczął się zrzut głównych sił 6. Dywizji Powietrznodesantowej w wyznaczonych strefach wokół miejscowości Varaville, Ranville i Touffreville. Operacja ta, ze względu na skalę i warunki, w jakich przyszło jej się odbywać, była wyjątkowo trudna i obarczona wysokim ryzykiem. Już w czasie ćwiczeń w Anglii, prowadzonej w warunkach dziennych i bez obecności przeciwnika, spadochroniarze napotykali istotne trudności związane z koordynacją zrzutów i precyzyjnym lądowaniem. W Normandii sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana: desant przeprowadzano w nocy, pod silnym ostrzałem niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, w nieznanym terenie i przy niekorzystnych warunkach atmosferycznych – silnym wietrze i miejscami zalegającej mgle.

Formacje transportowców, wiozące żołnierzy wraz ze sprzętem bojowym, amunicją i lekkimi pojazdami, zostały poważnie rozproszone w wyniku gwałtownego ognia nieprzyjaciela oraz błędów w nawigacji. Wielu pilotów straciło orientację, przeleciało wyznaczone strefy zrzutu lub zmuszone było do kilkukrotnego podejścia do celu, co tylko potęgowało chaos. W konsekwencji spadochroniarze zostali rozrzuceni na obszarze ponad 50 mil kwadratowych. Znaczna ich część wylądowała daleko poza wyznaczonymi strefami, często bez kontaktu ze swoimi jednostkami, pozbawiona sprzętu i łączności. Kilka samolotów zostało zestrzelonych, a ich załogi i pasażerowie ponieśli śmierć lub nie zdążyli bezpiecznie opuścić płonących maszyn.
Pomimo tego poważnego rozproszenia i strat, brytyjscy spadochroniarze zdołali wykonać pierwsze kluczowe zadanie – wysadzili w powietrze pięć mostów na rzece Dives, skutecznie odcinając niemiecką 21. Dywizję Pancerną od możliwości szybkiego przeciwnatarcia na plażę „Sword”. Jednocześnie zdobyto i utrzymano kluczowe przeprawy przez rzekę Orne oraz kanał Caen, zmuszając tym samym siły pancerne przeciwnika do obejścia przez miasto Caen. Dzięki wcześniejszym alianckim bombardowaniom, ruch w mieście został skutecznie sparaliżowany, a niemieckie czołgi nie były w stanie podjąć działań aż do godzin południowych.
>>> Czytaj także: Mauser Kar98k – podstawowy karabinek Wehrmachtu <<<
Kolejnym, jeszcze trudniejszym zadaniem, było zdobycie silnie ufortyfikowanej baterii artyleryjskiej w Merville, która – zgodnie z informacjami wywiadowczymi – miała być wyposażona w działa kalibru 155 mm. Ich ewentualny ostrzał mógł spowodować katastrofalne straty wśród brytyjskich oddziałów lądujących na plaży „Sword”, gdzie o godzinie 7:30 przewidywano zejście na ląd 3. Dywizji Piechoty oraz sił specjalnych. Zadanie zniszczenia baterii przypadło 9. Batalionowi Spadochronowemu dowodzonemu przez pułkownika Terence’a Otwaya. Fort był doskonale zabezpieczony – otoczony polami minowymi, zasiekami z drutu kolczastego, rowami strzeleckimi i obsadzony przez około 200 niemieckich żołnierzy wspartych bronią maszynową.
Do ataku przewidywano wykorzystanie ponad 700 żołnierzy wyposażonych w specjalistyczny sprzęt inżynieryjny: miotacze ognia, ładunki „Bangalore” do niszczenia zasieków, wykrywacze min, moździerze oraz lekką artylerię. Atak miał być poprzedzony nalotem dywanowym – 109 ciężkich bombowców RAF typu Lancaster zrzuciło o godzinie 00:30 około 370 ton bomb. Nalot jednak okazał się nietrafiony i nie wyrządził niemieckim obrońcom większych strat. Dodatkowo, w wyniku chaosu związanego ze zrzutem, pułkownik Otway zdołał zebrać zaledwie około 150 żołnierzy – niemal całkowicie pozbawionych ciężkiego uzbrojenia, które pierwotnie miało wspierać natarcie.
Pomimo dramatycznej sytuacji i rażącej dysproporcji sił, brytyjscy spadochroniarze nie zrezygnowali z natarcia. O godzinie 4:30 Otway wydał rozkaz do szturmu. Oddział ruszył do ataku przy akompaniamencie gwizdków, okrzyków i ognia z broni strzeleckiej oraz granatów. Walki były niezwykle zacięte, trwały zaledwie 25 minut, ale zakończyły się sukcesem. Obrońcy zostali albo wyeliminowani, albo zmuszeni do ucieczki. Straty wśród spadochroniarzy były jednak bardzo wysokie. Po zdobyciu fortu okazało się, że działa nie były kalibru 155 mm, lecz znacznie mniejszego – 75 mm, a w dodatku były tak przestarzałe, że ich realna wartość bojowa była znikoma.

Mimo tego, 6. Dywizja Powietrznodesantowa wywiązała się ze wszystkich najważniejszych zadań wyznaczonych na pierwsze godziny operacji „Overlord”. Jej oddziały przystąpiły do umacniania pozycji wokół zdobytych mostów i wzgórz, skutecznie odpierając rozpoznawcze kontrataki niemieckie przez cały dzień. Dzięki ich determinacji i skuteczności, wschodnia flanka alianckiego desantu została zabezpieczona.
Uderzenia amerykańskiej 82. i 101. Dywizji Powietrznodesantowej
Zupełnie inne zadania postawiono przed żołnierzami amerykańskich 82. i 101. Dywizji Powietrznodesantowej, którzy również zostali zrzuceni w nocy z 5 na 6 czerwca 1944 r. na tyły niemieckich pozycji w Normandii. Główne cele operacyjne 101. Dywizji Powietrznodesantowej obejmowały przede wszystkim uchwycenie i zabezpieczenie grobli prowadzących bezpośrednio do plaży „Utah”, co miało umożliwić szybkie połączenie sił lądujących z morza z jednostkami działającymi w głębi lądu. Ponadto jej żołnierze mieli opanować i zablokować newralgiczną drogę łączącą Montebourg z Carentan, kluczową z punktu widzenia niemieckiej logistyki i możliwości kontrataku. Istotnym zadaniem było również zniszczenie niemieckiej baterii artyleryjskiej w rejonie Saint-Martin-de-Varreville, której ogień mógł zagrozić siłom desantowym lądującym na „Utah”.
Z kolei 82. Dywizja Powietrznodesantowa miała skoncentrować się na działaniach w rejonie zachodnim, z głównym celem opanowania przepraw przez rzekę Merderet oraz zdobycia strategicznie położonego miasteczka Sainte-Mère-Église. Dywizja ta miała również zadanie osłony tego sektora przed możliwym niemieckim kontratakiem z północy i zachodu, co wymagało nie tylko działań ofensywnych, ale i organizacji punktów oporu w terenie silnie zróżnicowanym.
Obie dywizje, poza wymienionymi zadaniami taktycznymi, miały także prowadzić działania o charakterze rozpoznawczo-dywersyjnym – paraliżować niemiecką łączność i komunikację, niszczyć linie zaopatrzeniowe przeciwnika oraz dezorganizować system dowodzenia. Celem tych działań było maksymalne utrudnienie Niemcom zorganizowanej reakcji na aliancki desant. Spadochroniarze byli również odpowiedzialni za przygotowanie terenu pod przyjęcie późniejszych rzutów jednostek szybowcowych, które miały dostarczyć artylerię przeciwpancerną, środki łączności, zaopatrzenie oraz posiłki. Lądowiska te miały zostać zabezpieczone do wieczora 6 czerwca, co stanowiło kluczowy element utrzymania ciągłości operacyjnej alianckich wojsk powietrznodesantowych.
>>> Czytaj także: Tyneham i Imber: brytyjskie wioski duchów. Kulisy przygotowań do D-Day <<<
W nocy z 5 na 6 czerwca 1944 roku 882 amerykańskie samoloty transportowe, niosąc na pokładach około 13 tysięcy żołnierzy, wyruszyły w kierunku wyznaczonych stref zrzutu na terytorium okupowanej Normandii. Lądowanie dywizji 82. i 101. zaplanowano w sześciu sektorach, rozmieszczonych w promieniu kilku mil od miasteczka Sainte-Mère-Église, które znajdowało się niemal dokładnie w centrum tego obszaru. Gdy formacje powietrzne zaczęły zbliżać się od zachodu ku wybrzeżu Francji, niemieckie jednostki przeciwlotnicze otworzyły zmasowany ogień, zmuszając wiele samolotów do wykonania gwałtownych manewrów, co doprowadziło do dalszego rozproszenia oddziałów powietrznodesantowych.
W tym samym czasie, zupełnie nieświadomi zbliżającego się przełomu, mieszkańcy Sainte-Mère-Église walczyli z pożarem jednego z domów w centrum miasteczka. Nagle narastający warkot silników samolotów przerodził się w ogłuszający huk, a niebo nad miastem wypełniło się setkami białych czasz spadochronów. To właśnie tu, w wyniku rozproszenia zrzutów, zaczęli lądować pierwsi żołnierze amerykańscy – niektórzy z 505. Pułku Piechoty Spadochronowej należącego do 82. Dywizji Powietrznodesantowej. Niefortunnie dla nich, lądowali bezpośrednio na oświetlonych i okupowanych ulicach, gdzie stacjonowały oddziały niemieckie. Część żołnierzy zginęła jeszcze w powietrzu lub bezpośrednio po wylądowaniu – niektórzy z nich, uwięzieni w czaszach, zostali zastrzeleni przez Niemców jeszcze zanim zdążyli się oswobodzić. Wśród najbardziej dramatycznych przypadków znalazł się szeregowy John Steele, który zawisł na iglicy kościoła – jego postać, odtworzona dziś przez symboliczną kukłę, stała się jednym z najsłynniejszych symboli desantu.

W obrębie miasteczka zapanował chaos i zamieszanie, które potęgowały tragikomiczne sytuacje wynikające z obecności ludności cywilnej – mieszkańców, którzy jeszcze chwilę wcześniej formowali łańcuchy ludzi podających sobie wiadra z wodą, próbując opanować pożar. Wśród nich pojawiali się zarówno zdezorientowani amerykańscy spadochroniarze, poszukujący pozycji wroga i punktów orientacyjnych, jak i niemieccy żołnierze, reagujący panicznie na nagły rozwój sytuacji. Świadkowie wydarzeń relacjonowali, że niektórzy Niemcy zachowywali się w sposób histeryczny, prawdopodobnie sądząc, iż miasteczko stało się głównym celem alianckiego desantu. Sytuacja została częściowo opanowana przez Niemców – wypędzili oni mieszkańców, rozpoczęli umacnianie pozycji obronnych, jednak nie byli w stanie powstrzymać postępującej ofensywy.
Jeszcze przed godziną piątą rano Sainte-Mère-Église znalazło się pod całkowitą kontrolą sił amerykańskich. Miasto to przeszło do historii jako pierwsze wyzwolone przez aliantów w kontynentalnej Francji, a na wieży miejscowego kościoła zawisła flaga Stanów Zjednoczonych, ogłaszając symboliczny początek wyzwolenia Europy Zachodniej.
Podobnie jak w sektorze brytyjskim, także w rejonie działania amerykańskich sił powietrznodesantowych doszło do poważnego rozproszenia jednostek, które wylądowały często daleko od wyznaczonych stref zrzutu. Dodatkowo częściowo zalane tereny, rozmieszczone przez Niemców pola minowe, przeszkody przeciwinwazyjne, a także charakterystyczna dla Normandii sieć żywopłotów znacznie utrudniły orientację i poruszanie się. Wszystkie te czynniki przyczyniły się do dezorganizacji struktur bojowych i utrudniły wykonanie pierwotnych zadań taktycznych, jednak nie zdołały zatrzymać alianckiego postępu.
>>> Czytaj także: Eddie Slovik – jedyny Amerykanin rozstrzelany za dezercję w czasie II wojny światowej <<<
Pomimo iż siły amerykańskie w rejonie działań powietrznodesantowych liczyły około 13 tysięcy żołnierzy, należy pamiętać, że Niemcy dysponowali znaczną przewagą liczebną. W każdej chwili mogli rzucić do walki około 40 tysięcy żołnierzy, pochodzących z jednostek 709. i 243. Dywizji Piechoty, 91. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej (Transportu Powietrznego), a także z elitarnego 6. Pułku Strzelców Spadochronowych oraz rozmaitych służb pomocniczych stacjonujących w rejonie Cherbourga.
Zadaniem 82. i 101. Dywizji Powietrznodesantowej było nie tylko uchwycenie kluczowych punktów komunikacyjnych i taktycznych na silnie bronionym obszarze, lecz również stworzenie zwartego pasa obrony, który miał się ciągnąć od plaży „Utah” daleko na zachód, przez nasadę półwyspu Cotentin. Na mapach planowany przyczółek przypominał kształtem odcisk stopy – z „małymi palcami” rozciągającymi się wzdłuż wybrzeża, „dużym palcem” sięgającym w stronę śluz La Barquette na północ od Carentan, oraz „piętą” ulokowaną za bagnami rzek Merderet i Douve, aż do zachodnich brzegów tej pierwszej rzeki. Był to obszar znacznych rozmiarów, który zgodnie z założeniami operacyjnymi miał zostać całkowicie zajęty w ciągu zaledwie pięciu godzin.
Rzeczywistość okazała się jednak znacznie trudniejsza. Zrzut w dniu D (6 czerwca) zakończył się katastrofalnym rozproszeniem sił, głównie na skutek intensywnego, choć w dużej mierze niecelnego ostrzału niemieckiej artylerii przeciwlotniczej, który zmusił pilotów samolotów transportowych do gwałtownych manewrów. Większość zrzutów odbywała się z nieprawidłowych wysokości, często poza wyznaczonymi strefami. 82. Dywizja Powietrznodesantowa straciła około 60% sprzętu, a znaczna liczba jej żołnierzy została rozproszona i przypadkowo wymieszana z oddziałami 101. Dywizji.

Do końca dnia pod skuteczną komendą 101. DPD pozostawało zaledwie 37% jej personelu bojowego. W nieco lepszej sytuacji znalazła się 82. DPD, która – doświadczona w walkach w Afryce Północnej i na Półwyspie Apenińskim – szybciej zdołała się przegrupować i przystąpiła do realizacji powierzonych zadań. Mimo wspomnianego rozproszenia, dywizji udało się m.in. zabezpieczyć dwie kluczowe groble, ułatwiające poruszanie się przez tereny podmokłe. Baterie artylerii, które miały zostać zniszczone przez 502. batalion 101. DPD, zostały wcześniej unieszkodliwione na skutek alianckich bombardowań. Niewielkim oddziałom udało się także opanować wyjście nr 3, natomiast grupa dowodzona przez podpułkownika Cole’a, dowódcę 3. batalionu 101. DPD, przejęła kontrolę nad wylotem wyjścia nr 4, wchodząc w kontakt bojowy z niemieckimi jednostkami wycofującymi się z rejonu plaży. Oddział Cole’a zdołał zlikwidować kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy.
Nie udało się natomiast zrealizować celu, jakim było zdobycie mostów na rzece Douve. Na szczególne wyróżnienie zasługuje jednak kompania E pod dowództwem kapitana Richarda Wintersa, która – licząc zaledwie kilkunastu ludzi – przeprowadziła skuteczny atak na baterie artylerii w Brécourt, nieopodal Grand Chemin, neutralizując istotne zagrożenie dla sił lądujących na plaży.
Mimo że nie wszystkie zadania taktyczne zostały wykonane w pełnym zakresie, to jednak wszystkie cele o znaczeniu pierwszorzędnym zostały osiągnięte. Amerykańscy spadochroniarze skutecznie sparaliżowali niemieckie linie komunikacyjne i zaopatrzeniowe, zdezorganizowali łączność, a także wzbudzili zamieszanie wśród oddziałów Wehrmachtu rozmieszczonych w całej Normandii. Wielu niemieckich żołnierzy nie miało świadomości skali desantu, a w niektórych jednostkach pojawiły się pierwsze objawy paniki.
>>> Czytaj także: Legendarne motocykle II wojny światowej <<<
Jeszcze większy chaos zapanował w sztabie 7. Armii niemieckiej. W centrali dowodzenia nikt nie potrafił precyzyjnie określić sytuacji – meldunki były sprzeczne, kontakt z wieloma oddziałami urwał się, a dowódcy licznych jednostek nie byli dostępni, ponieważ wieczorem 5 czerwca wyjechali na ćwiczenia sztabowe do Rennes. Dopiero o godzinie 2:11 nad ranem dotarła pierwsza oficjalna i potwierdzona informacja o desancie spadochroniarzy w rejonie Bréville i Ranville. Pięć minut później 7. Armia została postawiona w stan najwyższej gotowości bojowej, a generał Friedrich Dollmann został obudzony i poinformowany o sytuacji. Było jednak zbyt późno, by skutecznie przeciwdziałać inwazji – wiele kluczowych punktów znajdowało się już w rękach aliantów, a świt zbliżał się nieuchronnie, zwiastując uderzenie potężnego alianckiego lotnictwa taktycznego.
Równocześnie, jeszcze przed rozpoczęciem zasadniczego desantu, do Normandii zaczęły przybywać kolejne fale alianckich posiłków dla oddziałów powietrznodesantowych. W szybowcach transportowych dostarczano broń przeciwpancerną, amunicję, radiostacje, sanitariuszy, a nawet elementy polowych punktów opatrunkowych. W strefie brytyjskiej na lądowiska dostarczono m.in. jeepy, bazooki, buldożery, a także lekkie czołgi A17 „Tetrarch”, przystosowane do transportu szybowcowego.
Wbrew przewidywaniom żołnierzy, większość lądowań odbyła się bez oporu. Oczekiwano intensywnego ognia nieprzyjaciela, tymczasem na lądowiskach panowała cisza, przerywana jedynie odgłosami walk, które toczyły się w oddali – tam, gdzie działały wysunięte oddziały spadochroniarzy. W niektórych przypadkach żołnierze natychmiast po opuszczeniu szybowców rzucali się w zagłębienia terenu, instynktownie szukając osłony przed potencjalnym ostrzałem – jednak okazywało się, że wróg jeszcze nie zdołał zareagować.

Spadochroniarze opanowali skrzydła przyszłego pola bitwy, rozproszyli i związali walką niemieckie siły, otworzyli drogi podejścia dla sił lądowych, a także odciągnęli część niemieckich jednostek z rejonów plażowych w głąb lądu. Ich działania umożliwiły powodzenie dalszych operacji inwazyjnych. Pierwsza bitwa została wygrana – teraz nadszedł czas ataku z morza.
Uderzenie z morza
Na wodach Kanału La Manche ogromna flota inwazyjna aliantów zbliżała się ostrożnie ku wybrzeżom Normandii. Liczyła niemal 6000 jednostek pływających – w tym okrętów wojennych, statków desantowych i jednostek pomocniczych – które przewoziły ponad 160 tysięcy żołnierzy, a także dziesiątki tysięcy ton zaopatrzenia, setki dział artyleryjskich, pojazdy mechaniczne, czołgi oraz sprzęt inżynieryjny. Mimo niekorzystnych warunków meteorologicznych i rozmiarów przedsięwzięcia, flota przekroczyła kanał bez strat – nie odnotowano ani jednej utraconej jednostki.
Dowództwo alianckie spodziewało się niemieckich prób zakłócenia desantu – zarówno z powietrza, jak i od strony morza. W związku z tym nad flotą stale krążyły alianckie myśliwce, zapewniając osłonę przeciwlotniczą, natomiast załogi okrętów pozostawały w najwyższej gotowości bojowej. Wszystkie stanowiska artylerii pokładowej oraz broni przeciwlotniczej były obsadzone i przygotowane do natychmiastowego otwarcia ognia.
>>> Czytaj także: Ewolucja etatowych pistoletów amerykańskiej armii <<<
Tymczasem niemieckie siły nie były świadome nadchodzącej inwazji. Sztab Grupy Armii B otrzymał jedynie rutynowy meldunek o „zwyczajnym” ruchu morskim na kanale. Co więcej, niemieckie radary nie wykryły żadnej anomalii. Dopiero o godzinie 3:40, stacje nasłuchowe i radarowe rozmieszczone w rejonie Cherbourga zarejestrowały obecność jednostek morskich w rejonie Zatoki Sekwańskiej.
W ten sposób niemieckie dowództwo zostało całkowicie zaskoczone – i to na wszystkich szczeblach, od żołnierzy liniowych po wyższe struktury dowódcze. Nie spodziewano się ataku w tak niekorzystnych warunkach pogodowych, uznając je za naturalną barierę ochronną. W wielu jednostkach panował chaos – brakowało łączności z sąsiednimi oddziałami, część formacji pozostawała bez dowódców, którzy 5 czerwca wyjechali na ćwiczenia sztabowe lub przebywali poza rejonem operacyjnym. Sam feldmarszałek Erwin Rommel, odpowiedzialny za organizację obrony wybrzeża, przebywał w tym czasie w Niemczech na spotkaniu z rodziną.
Z perspektywy aliantów, operacja dezinformacyjna i wywiadowcza – realizowana m.in. w ramach planu „Fortitude” – odniosła nadspodziewany sukces. Niemcy nie tylko zostali zdezorientowani co do rzeczywistego miejsca lądowania, ale również zlekceważyli możliwość desantu w tak złych warunkach atmosferycznych, co doprowadziło do opóźnionej reakcji i osłabionej obrony.

Wśród relacji dokumentujących niemieckie reakcje na rozpoczęcie inwazji w Normandii szczególnie znamienna pozostaje historia majora Wernera Pluskata, dowódcy baterii artylerii polowej rozmieszczonej w rejonie plaży „Omaha”. Po nocnych alarmach, które nie znalazły potwierdzenia w meldunkach sztabowych, Pluskat udał się rankiem 6 czerwca do stanowiska obserwacyjnego. Przez kilka godzin systematycznie przeszukiwał horyzont przy pomocy ciężkich lornet morskich, lecz nie dostrzegał niczego niepokojącego – widoczność ograniczała gęsta mgła, a powierzchnia morza wydawała się spokojna.
W obliczu braku informacji z wyższych szczebli dowodzenia, major uznał, że wcześniejsze sygnały były fałszywym alarmem i zamierzał wrócić do swojej kwatery. Jednak tuż przed opuszczeniem bunkra postanowił jeszcze raz rzucić okiem na zatokę. Wschodzące słońce zaczęło przebijać się przez poranną mgłę. Pluskat powoli przesuwał lornetkę wzdłuż horyzontu, aż nagle zatrzymał ją, kierując wzrok ku środkowi zatoki. W jednej chwili jego twarz stężała – spośród opadającej mgły zaczęły wyłaniać się sylwetki setek jednostek morskich różnego typu i rozmiaru. Horyzont zapełniła olbrzymia armada, która zdawała się wyłonić znikąd, jakby powołana do życia jednym ruchem czarodziejskiej różdżki.
Wstrząśnięty Pluskat obserwował nadciągającą flotę z narastającym niedowierzaniem i przerażeniem. Jak sam później wspominał, to właśnie w tej chwili poczuł z całkowitą pewnością, że Niemcy są stracone. Odwrócił się do swoich podkomendnych i wypowiedział słowa: „To inwazja. Zobaczcie sami”. Natychmiast nawiązał łączność telefoniczną ze sztabem 352. Dywizji Piechoty, przekazując meldunek: „To jest inwazja. Tam musi być z dziesięć tysięcy okrętów”.
>>> Czytaj także: „Krwawe koszule” generała Stanisława Maczka <<<
Po drugiej stronie linii znajdował się major Block, który z niedowierzaniem odpowiedział: „Wolne żarty. Amerykanie i Brytyjczycy nie mają tylu okrętów. Nikt tyle nie ma”. Pluskat, nie kryjąc irytacji, odrzekł: „Jeśli nie wierzysz, to przyjdź tu i sam zobacz. To fantastyczne! Nieprawdopodobne”. Po krótkiej ciszy Block zapytał jeszcze: „W którą stronę płyną te okręty?”, na co padła lakoniczna, lecz wymowna odpowiedź: „Prosto na mnie”.
Operacja „Neptun” – morski komponent operacji „Overlord” – właśnie się rozpoczęła. Chwila, na którą oczekiwał cały wolny świat, stała się rzeczywistością. Rozpoczęło się największe alianckie uderzenie desantowe w historii. Flota inwazyjna, wsparta siłami lotnictwa i wojsk powietrznodesantowych, miała w ciągu najbliższych minut z całą swoją siłą uderzyć w niemiecki Wał Atlantycki.
Według relacji niemieckich żołnierzy, którzy wówczas obsadzali umocnienia w rejonie plaż, widok tej potężnej armady wywołał paraliżujący efekt psychologiczny. Jak wspominali po wojnie: „Serca nam stanęły, a żołądki podeszły do gardła”. Spektakl, którego byli świadkami – tak nieprawdopodobny w skali i rozmachu – określano później jako wizję fantastyczną, przerażającą i niepowtarzalną. Było to preludium do decydującego starcia, które na zawsze zmieniło bieg II wojny światowej.
Świt 6 czerwca 1944 roku nad kanałem La Manche był bezprecedensowy w historii wojen morskich. Przed pięcioma wyznaczonymi plażami desantowymi – Utah, Omaha, Gold, Juno i Sword – rozlokowanych zostało niemal 6000 jednostek pływających: od wielkich pancerników i krążowników, przez niszczyciele, po transportowce, kutry i barki desantowe. Morze dosłownie „kipiało” od ruchu okrętów – potężny ryk silników rozchodził się na wiele kilometrów, a fale rozbijane przez setki kadłubów tworzyły obraz mechanicznej armady bez końca.

Na pokładach dziesiątek okrętów żołnierze alianccy – Amerykanie, Brytyjczycy, Kanadyjczycy, a także oddziały Wolnych Francuzów – przygotowywali się do abordażu na barki desantowe. Wśród gwaru rozkazów i sprzętu, wielu z nich słuchało ostatnich przemówień dowódców. Wypowiadane słowa – czasem dramatyczne, czasem surowo rzeczowe – miały wzmocnić morale:
– „Walczcie, by wyjść na brzeg, walczcie, by ocalić nasze okręty. A jeśli zabraknie wam sił – walczcie o własne życie”,
– „Umrzemy na piaskach naszej ukochanej Francji, ale się nie cofniemy”,
– „Dwudziesta dziewiąta – naprzód!”.
O godzinie 5:30 brytyjska flota rozpoczęła przygotowanie ogniowe, które miało na celu zmiękczenie niemieckich pozycji i utorowanie drogi nacierającym wojskom. Dwadzieścia minut później do kanonady dołączyły zgrupowania amerykańskie. W sumie ponad 600 okrętów wojennych rozpoczęło intensywny ostrzał Wału Atlantyckiego z broni ciężkiej – w tym z dział pancerników, krążowników i niszczycieli. Każda jednostka miała wcześniej przydzielone cele, a ogień prowadzono z precyzją wspomaganą przez dane wywiadowcze i wcześniejsze zdjęcia lotnicze.
Do tej pory Niemcy nie znali dokładnej lokalizacji alianckiego uderzenia. Teraz jednak, z chwilą rozpoczęcia zmasowanego ostrzału, od północnych krańców plaży „Utah” aż po ujście Sekwany rozległa się ogłuszająca odpowiedź floty – odpowiedź, która nie pozostawiała już żadnych wątpliwości. Pociski artyleryjskie zaczęły spadać całym łukiem na wybrzeże Normandii, siejąc zniszczenie w bunkrach, transzejach i punktach ogniowych Wehrmachtu.
>>> Czytaj także: 14 stycznia 1943 r. rozpoczęła się konferencja w Casablance <<<
Na klifach Pointe du Hoc, strategicznym punkcie między plażami „Utah” a „Omaha”, tylko w ciągu pierwszych 20 minut spadło ponad 650 pocisków kalibru ciężkiego z okrętów liniowych. Podczas gdy większe jednostki prowadziły ostrzał z dużej odległości, niszczyciele podpływały nawet na odległość dwóch do trzech mil od brzegu, atakując niemieckie stanowiska ogniowe ogniem bezpośrednim. W niektórych przypadkach wykorzystywano nawet działa przeciwlotnicze w funkcji wsparcia bezpośredniego, pokazując determinację marynarki w torowaniu drogi siłom desantowym.
Skala ognia była porażająca. Huk wystrzałów i eksplozji był tak intensywny, że dochodziło do przypadków pękania błon bębenkowych u załóg okrętów. Marynarze nieprzerwanie polewali wodą rozgrzane lufy dział, by zapobiec ich przegrzaniu – tempo ostrzału było momentami wręcz niewyobrażalne. Szybkostrzelność niektórych jednostek osiągała granice możliwości mechanicznych. Jak wspominał amerykański sierżant Regis McColskey, odnosiło się wrażenie, że z dział pokładowych nieustannie wylatywały pociski – bez nawet ułamka sekundy przerwy.
Dywanowe naloty bombowe
W miarę jak morska kanonada trwała w pełni, uderzając w niemieckie pozycje z niespotykaną dotąd intensywnością, na horyzoncie pojawił się nowy, budzący grozę żywioł – lotnictwo. Do huku artylerii dołączył ryk tysięcy silników samolotowych, a niebo nad kanałem La Manche zaczęło ciemnieć od sylwetek maszyn bojowych. W powietrzu zjawiły się niemal pełne składy 8. i 9. Armii Powietrznej Stanów Zjednoczonych, wspierane przez liczne jednostki brytyjskie i kanadyjskie.

Łącznie około 9 tysięcy samolotów przystąpiło do zmasowanego ataku na niemieckie umocnienia Wału Atlantyckiego, nie bacząc na trwający ostrzał z morza. Myśliwce i samoloty szturmowe wykonywały niskie naloty, precyzyjnie uderzając w bunkry, punkty obserwacyjne i stanowiska ogniowe, zasypując je rakietami, bombami i gradem pocisków z dział pokładowych. Równocześnie taktyczne bombowce lekkie rozpoczęły zrzut bomb na cele w pasie przybrzeżnym, a za nimi w akcję weszły bombowce strategiczne, które opróżniły komory bombowe nad zapleczem niemieckiej obrony. Łącznie na pozycje wroga spadło ponad 11 tysięcy ton bomb, siejąc zniszczenie o skali trudnej do wyobrażenia.
Spektakularna przewaga ogniowa Aliantów wzbudziła głębokie emocje wśród czekających na desant żołnierzy. Na wielu okrętach marynarze i piechurzy płakali z ulgi i nadziei, wiwatując na widok apokaliptycznego pogromu niemieckich pozycji. Wydawało się, że nikt po stronie niemieckiej nie może przetrwać tego piekła.
O godzinie 6:00 nadszedł rozkaz: „Wszystkie łodzie – w drogę”, po czym – zgodnie z żołnierskim obyczajem – wielu żołnierzy zaczęło modlitwę: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie…” Rozpoczął się właściwy desant sił lądowych na plażach „Utah” i „Omaha”. Setki barek desantowych z żołnierzami amerykańskimi ruszyły w kierunku wybrzeża, osłaniane przez barki rakietowe, które rozpoczęły intensywny ostrzał pozycji przybrzeżnych, zasypując je gęstym ogniem rakietowym.
>>> Czytaj także: Typologia karabinów maszynowych – od I wojny światowej do współczesności <<<
Komandosi z 2. Batalionu Rangersów jednocześnie skierowali się ku stromym klifom Pointe du Hoc, których zdobycie miało kluczowe znaczenie strategiczne. Wraz z przesuwającym się naprzód desantem, zintensyfikowano ogień floty, a naloty samolotów myśliwsko-bombowych nasiliły się, koncentrując się teraz na celach głębiej w lądzie.
Kiedy barki znalazły się w odległości 2–3 mil morskich od linii brzegowej, aliancka artyleria okrętowa przestawiła ogień w głąb lądu, próbując zniszczyć niemieckie stanowiska artylerii i zaplecza. Niemcy jednak nie pozostali bierni – odpowiedzieli ogniem, który w niektórych sektorach był intensywny. Doszło do bezpośrednich starć między flotą a niemiecką artylerią nadbrzeżną, a w rejonie operacyjnym działały również niemieckie kutry torpedowe.
Alianci ponieśli pierwsze straty. Dwa niszczyciele zostały zatopione, kilka innych jednostek – poważnie uszkodzonych. Gdy barki desantowe zbliżyły się na mniej niż milę od brzegu, przywitał je ogień z niemieckich dział przeciwdesantowych i moździerzy, które mimo wcześniejszych bombardowań pozostały aktywne. Kolejne barki były trafiane lub wpadały na miny morskie – fala inwazyjna napotykała coraz twardszy opór.

Przed plażą „Omaha” Niemcy zatopili dziesięć barek desantowych, a przed „Utah” – siedem. Straty te potwierdzały, że pomimo ogromnej przewagi ogniowej, Wehrmacht nie został całkowicie zneutralizowany.
O godzinie 6:30 pierwsze oddziały piechoty oraz grupy saperów szturmowych wylądowały na plażach „Utah” i „Omaha”. Rozpoczął się właściwy szturm – wybiła godzina „H” dnia „D”, moment, który otwierał drugi front i miał przesądzić o losach wojny w Europie Zachodniej.
Plaża „Utah”
O godzinie 6:20 na plaży „Utah” rozpoczęło się lądowanie pierwszych oddziałów szturmowych. Ze względu na ograniczoną widoczność i trudne warunki nawigacyjne, pierwsze grupy saperów inżynieryjnych wylądowały przedwcześnie, lecz bez większych konsekwencji operacyjnych. Dziesięć minut później na brzeg dotarły czołowe elementy 4. Dywizji Piechoty (4th Infantry Division), otwierając główną fazę desantu na tym odcinku frontu.
>>> Czytaj także: Browning M2 – karabin maszynowy używany od stu lat <<<
Wśród lądujących żołnierzy znalazł się generał brygady Theodore Roosevelt Jr., syn byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, pełniący funkcję zastępcy dowódcy 4. Dywizji. Był on jedynym generałem, który dobrowolnie wziął udział w pierwszej fali desantu. Towarzyszyły im pływające czołgi Sherman DD, które o własnych siłach pokonały dystans od okrętów transportowych do brzegu. W krótkim odstępie czasu na plażę dotarły również płaskodenne barki desantowe, z których zjeżdżały kolejne czołgi, transportery opancerzone i sprzęt logistyczny.
Zmasowany ostrzał artylerii okrętowej, siła uderzeniowa piechoty oraz wsparcie lotnicze przyczyniły się do szybkiego przełamania niemieckiej obrony. Umocnienia niemieckie w tym sektorze były stosunkowo słabo obsadzone, a skuteczność zmasowanego ataku uniemożliwiła przeciwnikowi skuteczną reakcję. Desant przebiegał sprawnie, niemal podręcznikowo – w tempie przypominającym ćwiczenia poligonowe. Straty w pierwszych godzinach operacji były minimalne.

Wkrótce po zejściu na ląd generał Roosevelt zorientował się, że oddziały wylądowały około 1,8 kilometra na południe od zaplanowanego punktu. Było to wynikiem silnych prądów i błędów nawigacyjnych. Paradoksalnie jednak, okazało się to korzystne – w pierwotnie wyznaczonym rejonie Niemcy skoncentrowali silniejszą obronę. Roosevelt, oceniając sytuację, natychmiast podjął decyzję o kontynuacji natarcia z nowego punktu, uznając, że dalsze manewrowanie jednostkami pod ogniem wroga byłoby bardziej ryzykowne. Jego decyzja została później uznana za kluczową dla powodzenia całej operacji na plaży „Utah”.
Wkrótce po wylądowaniu siły 4. Dywizji nawiązały kontakt z amerykańskimi spadochroniarzami z 82. i 101. Dywizji Powietrznodesantowej, którzy od północy walczyli o opanowanie grobli i skrzyżowań w głębi Cotentinu. Pierwsza grobla została zdobyta już w godzinę po desancie, druga – niedługo później, co umożliwiło masowe wprowadzanie sił pancernych i transportowych w głąb lądu.
>>> Czytaj także: Blue Spaders – 26 pułk piechoty kapitana Ameryki <<<
Do godziny 11:00 oddziały amerykańskie posunęły się około 7 kilometrów w głąb terytorium francuskiego, opanowując kolejne groble i drogi dojazdowe. Do południa na przyczółku znajdowało się już ponad 15 tysięcy żołnierzy oraz znaczne ilości sprzętu bojowego i logistycznego.
Za odwagę i trafne decyzje dowódcze podjęte w dniu desantu, generał Theodore Roosevelt Jr. został pośmiertnie odznaczony Medalem Honoru – najwyższym amerykańskim odznaczeniem wojskowym. Zmarł zaledwie kilkanaście godzin po rozpoczęciu operacji, w nocy z 6 na 7 czerwca 1944 roku, wskutek ataku serca.

Dla 4. Dywizji Piechoty lądowanie na plaży „Utah” było największym sukcesem w jej historii bojowej. Jednostka szybko przejęła kontrolę nad wyznaczonymi celami taktycznymi, połączyła się z siłami spadochronowymi i utrwaliła szeroki, dobrze zabezpieczony przyczółek. Straty poniesione przez dywizję były stosunkowo niskie – 197 poległych, z czego 60 zginęło na morzu podczas desantu.
Plaża „Omaha”
Plaża „Omaha” była miejscem najkrwawszych walk spośród wszystkich sektorów alianckiego lądowania w Normandii. Żołnierze amerykańscy, walczący tego dnia na jej wąskim, osłoniętym klifami odcinku wybrzeża, doświadczyli jednej z najbardziej dramatycznych i intensywnych bitew całej operacji „Overlord”.
Dowództwo alianckie zdawało sobie sprawę, że desant 1. i 29. Dywizji Piechoty (1st i 29th Infantry Division) na tym odcinku będzie wyjątkowo trudny. Jednakże nie przewidziano obecności ośmiu batalionów 352. Dywizji Piechoty (352. Infanterie-Division), które wzmocniły obronę, pierwotnie przypisaną zaledwie czterem batalionom 716. Dywizji Piechoty, jednostki tzw. „fortecznej”, dysponującej gorszym wyszkoleniem i sprzętem.
>>> Czytaj także: WB-10 – nieznany prototyp polskiego czołgu <<<
Topografia plaży Omaha dodatkowo faworyzowała obrońców – odcinek wybrzeża miał zaledwie od 200 do 350 metrów szerokości i około 7 kilometrów długości, a jego krańce zamykały wysokie klify oraz falochron. Już sam etap podejścia do lądowania przyniósł straty: część barek desantowych zatonęła podczas ponad 20-kilometrowego rejsu z okrętów macierzystych w kierunku brzegu, wiele z nich z powodu silnego falowania oraz niemieckiego ostrzału.
Według planów, 1. Dywizja Piechoty miała lądować na wschodnich sektorach: „Easy Red” i „Fox Green”, rozpoczynając natarcie siłami 16. Pułku Piechoty – jednej z najbardziej doświadczonych jednostek operacji. Za nim miał podążać 18. Pułk Piechoty. Równocześnie, 29. Dywizja miała przeprowadzić desant na zachodnich sektorach: „Dog Green”, „Dog White”, „Dog Red” oraz „Easy Green”. Główne uderzenie rozpoczął 116. Pułk Piechoty, wspierany wkrótce przez 115. Pułk Piechoty. Wraz z oddziałami liniowymi lądowały również zespoły saperów szturmowych, elita wojsk inżynieryjnych, a następnie sztaby, jednostki wsparcia ogniowego, medycznego i logistycznego.

Plan zakładał zsynchronizowane lądowanie piechoty z pływającymi czołgami Sherman DD oraz jednostkami bezpośrednio wyładowanymi z barek LCT – łącznie ponad 90 maszyn. W przeciwieństwie do sytuacji na plaży „Utah”, desant pancerny na „Omaha” zakończył się tragicznie. Znaczna część czołgów utonęła w morzu z powodu złych warunków hydrologicznych i błędów nawigacyjnych. Część barek LCT zboczyła z kursu, jedna z nich została zniszczona przez minę morską. Czołgi, które dotarły do brzegu, znalazły się pod bezpośrednim ostrzałem niemieckiej artylerii przeciwpancernej, w tym dział PaK 43 kal. 88 mm, rozmieszczonych na pozycjach dominujących nad plażą.
Pierwsze barki desantowe osiągnęły brzeg o godzinie 7:00. Ich załogi i żołnierze zostały natychmiast ostrzelane z gniazd karabinów maszynowych, moździerzy i artylerii. W krótkim czasie plaża zapełniła się ciałami zabitych i rannych. Chaos narastał z każdą kolejną falą desantu, który trafiał na nieskoordynowany ogień i zniszczoną infrastrukturę wyładunkową. Do godziny 8:30 sytuacja stała się krytyczna – plaża była tak zatłoczona, że czasowo przerwano dalszy desant.
Na pokładzie krążownika USS „Augusta”, okrętu flagowego amerykańskiej 1. Armii, odbyła się dramatyczna narada. Rozważano nawet ewakuację z plaży Omaha i przekierowanie reszty sił na plażę „Utah”. Ostatecznie podjęto decyzję o skoncentrowanym ogniu artyleryjskim mającym złamać niemiecką obronę. Amerykańskie niszczyciele podpłynęły jak najbliżej brzegu, prowadząc bezpośredni ogień na niemieckie stanowiska obronne. Wsparcie ogniowe zapewniły także krążowniki i pancernik, rozpoczynając czterogodzinną kanonadę.
>>> Czytaj także: USS Wolverine i USS Sable – lotniskowce operujące na jeziorze Michigan <<<
Pod osłoną ognia artyleryjskiego generał brygady Norman Cota, zastępca dowódcy 29. Dywizji Piechoty, przejął inicjatywę na zachodnim odcinku plaży. Wzywając żołnierzy do natarcia słowami: „Na plaży zostają tylko martwi i umierający. Reszta – za mną!”, zorganizował przełamanie linii niemieckich. Około godziny 10:30 oddziały amerykańskie rozpoczęły szturm, detonując zapory przeciwczołgowe i niszcząc umocnione punkty oporu. Wspierani ogniem niszczycieli, Amerykanie stopniowo wdzierali się w głąb pozycji obronnych.
O godzinie 11:00 wznowiono wyładunek sprzętu. Saperzy z narażeniem życia oczyszczali plażę z min i przeszkód inżynieryjnych. O 13:30 do dowódcy 1. Armii, generała Omara Bradleya, dotarł meldunek potwierdzający przełamanie obrony: „Oddziały przygwożdżone uprzednio do ziemi na plaży nacierają dalej po zdobyciu wzgórz za plażą.”
Walki przeniosły się do okolicznych wsi, pól i lasów. Pomimo krwawych strat, alianci zdołali utworzyć niewielki przyczółek, który z trudem utrzymali przez noc i kolejny dzień. Do końca 6 czerwca Amerykanie wdarli się na głębokość 2–3 kilometrów w głąb terytorium francuskiego, kontynuując umacnianie pozycji.

Straty poniesione przez siły amerykańskie na plaży Omaha były najwyższe ze wszystkich odcinków inwazji – wyniosły około 800 zabitych i zaginionych oraz 1700 rannych. Mimo to, determinacja żołnierzy, odwaga dowódców i intensywne wsparcie ogniowe floty umożliwiły ostateczne przełamanie niemieckiej obrony i osiągnięcie celów taktycznych.
Pointe du Hoc
Zgodnie z informacjami wywiadowczymi, na 30-metrowym klifie Pointe du Hoc miała znajdować się niemiecka bateria artylerii nadbrzeżnej, uzbrojona w działa o kalibrze przekraczającym 100 mm, zdolna do rażenia celów na plażach desantowych „Utah” i „Omaha”. Co więcej, rejon ten pełnił również funkcję punktu obserwacyjno-koordynacyjnego dla niemieckiego ognia artyleryjskiego. Z uwagi na ukształtowanie terenu, jedyną realną drogą dotarcia do celu była wspinaczka po stromym, niemal pionowym klifie.
Plan operacji przewidywał użycie specjalnych środków technicznych: barki desantowe miały wystrzeliwać rakiety z linami zaczepnymi, a do lądowania miały zostać użyte także teleskopowe drabiny strażackie. Zakładano, że po desancie 2. Batalionu Rangersów, do akcji włączy się 5. Batalion, który miał zostać zrzucony z pokładów kolejnych jednostek. Dowództwo ustaliło, że w przypadku braku sygnału (w postaci rakiety dymnej) od 2. Batalionu do godziny 7:00, 5. Batalion miał zmienić kierunek i wylądować na plaży „Omaha”, a następnie ruszyć lądem w kierunku klifu.
Atak rozpoczął się z opóźnieniem – desant 2. Batalionu Rangersów rozpoczął się o godzinie 6:45. 225 żołnierzy rzuciło się do szturmu na umocnienia niemieckie. Barki desantowe odpalały rakiety z linami wspinaczkowymi, z których część została natychmiast poddana ostrzałowi. Żołnierze rozkładali drabiny i wyładowywali amunicję oraz sprzęt pod nieustannym ogniem niemieckim. Wsparcie artyleryjskie zapewniały niszczyciele HMS Talybont i USS Satterlee, które prowadziły intensywny ogień zarówno z artylerii głównej, jak i dział przeciwlotniczych. Skutkiem ostrzału była potężna fala uderzeniowa i odłamkowa – żołnierze u podnóża klifu byli zasypywani piaskiem, kamieniami oraz odłamkami.
>>> Czytaj także: „Dziękujemy Wam Polacy!” – wyzwolenie Bredy przez 1. Dywizję Pancerną gen. Maczka <<<
Wspinaczka na klif odbywała się w dramatycznych warunkach. Niemcy systematycznie odcinali liny, powodując upadki wspinających się żołnierzy, jednak Rangersi nie rezygnowali. Część z nich korzystała z teleskopowych drabin, prowadząc jednocześnie ogień w kierunku pozycji niemieckich na szczycie klifu. Inni, nie czekając na dostęp do lin czy drabin, podejmowali desperacką wspinaczkę z użyciem bagnetów, saperek i gołych rąk. Mimo zmasowanego ognia obrońców oraz granatów, atakujący zdołali zdobyć przyczółek na górze i natychmiast rozpoczęli walkę w systemie okopów i umocnień.
Pomimo początkowych trudności, niemiecki opór został stosunkowo szybko przełamany. Po zajęciu pozycji artyleryjskich Rangersi odkryli jednak, że działa nie znajdują się na miejscu. Dopiero po około dwóch godzinach patrole zwiadowcze odnalazły baterię porzuconą kilka kilometrów w głębi lądu, pozbawioną ochrony. Niemcy nie zdążyli wprowadzić jej do akcji ani umieścić w umocnieniach. Amerykanie natychmiast przystąpili do unieszkodliwienia dział – zniszczono je wraz ze składowaną w pobliżu amunicją.

Po wykonaniu zadania Rangersi zajęli pozycje obronne i przygotowali się na kontrataki. Do końca dnia „D” liczba zdolnych do walki żołnierzy zmniejszyła się z 225 do zaledwie 90. Pomimo ogromnych strat, żołnierze 2. Batalionu przez wiele godzin stawiali zaciekły opór wobec licznych niemieckich prób odbicia pozycji. Dopiero późnym popołudniem dotarły do nich oddziały wsparcia z plaży „Omaha”.
Bój o Pointe du Hoc przeszedł do historii jako jedno z najbardziej heroicznych i symbolicznych starć D-Day. 2. Batalion Rangersów wykazał się nieprzeciętną determinacją, agresją bojową oraz wytrwałością, która na trwałe wpisała się w dzieje amerykańskich sił specjalnych. Zwycięstwo okupione zostało jednak bardzo wysokimi stratami osobowymi, które stały się ceną za osiągnięcie jednego z kluczowych celów operacyjnych tego dnia.
Plaża „Gold”
Podczas gdy 1. Armia Stanów Zjednoczonych pod dowództwem generała Omara Bradleya prowadziła już zacięte walki w przydzielonych jej sektorach lądowania, 2. Armia Brytyjska generała Milesa Dempseya dopiero przygotowywała się do przeprowadzenia ostatniego, a zarazem największego tego dnia desantu morskiego. Brytyjskie i kanadyjskie formacje miały za zadanie lądować na niemal nieprzerwanym, ponad 25-kilometrowym odcinku wybrzeża, obejmującym trzy plaże: „Gold”, „Juno” i „Sword”. Ze względu na konieczność zsynchronizowania desantu z przypływem, który miał zapobiec utknięciu barek desantowych na płyciznach, rozpoczęcie operacji wyznaczono na około 90 minut po lądowaniu sił amerykańskich.
>>> Czytaj także: Zatrzymać niemiecką dywizję. Natarcie ułanów pod Kasiną Wielką <<<
Uderzenie 2. Armii zostało przeprowadzone siłami trzech dywizji wspieranych przez oddziały specjalne, w tym komanda oraz pododdziały inżynieryjno-saperskie. Tak znaczna koncentracja sił była podyktowana kluczowym celem strategicznym – szybkim opanowaniem Caen, jednego z głównych węzłów komunikacyjnych w regionie Normandii. Dowództwo alianckie zakładało, że zaskoczenie, intensywność ostrzału przygotowawczego oraz impet pierwszych rzutów pozwolą przełamać niemiecką obronę i zdobyć miasto jeszcze tego samego dnia – 6 czerwca 1944 roku.
Desant na plaży „Gold” rozpoczął się o godzinie 7:35, gdy elitarne oddziały saperów i płetwonurków przystąpiły do neutralizacji przeszkód inżynieryjnych i umocnień przybrzeżnych. Wkrótce po nich do natarcia przystąpiło 47. Komando Piechoty Morskiej. Napotkawszy silny ogień niemieckich obrońców, brytyjskie okręty wojenne otworzyły z bliska intensywny ogień wspierający, koncentrując się na wykrytych punktach ogniowych. Sprawność działania pododdziałów desantowych oraz ich determinacja sprawiły, że pierwsze linie obrony zostały względnie szybko przełamane. Część umocnień została ominięta, a izolowane punkty oporu – otoczone i likwidowane z użyciem miotaczy ognia oraz broni maszynowej.

Szczególnym wyzwaniem dla wojsk brytyjskich okazały się zapory przeciwdesantowe, jednak sprawne działania saperów oraz marynarzy umożliwiły szybkie oczyszczenie drogi dla kolejnych fal żołnierzy. 50. Dywizja Piechoty (DP), posuwając się w głąb lądu, starała się jak najszybciej dotrzeć do miasta Bayeux. Dowództwo brytyjskie, świadome sytuacji kryzysowej rozwijającej się równolegle na plaży „Omaha”, dążyło do przecięcia osi komunikacyjnej prowadzącej z Caen do Bayeux, co mogło skutecznie odciążyć amerykańskie siły walczące na zachodzie.
Do godzin popołudniowych 50. DP zdołała przebić się na głębokość 6–7 kilometrów w głąb lądu, gdzie jej natarcie zostało spowolnione przez uporczywy opór sił niemieckiej 716. Dywizji Piechoty. Jednocześnie jednostki brytyjskie prowadziły działania zaczepne w kierunku południowym i zachodnim, zbliżając się do pozycji amerykańskiej 1. Dywizji Piechoty. Oddziały pancerne, wspierane przez piechotę, dotarły w rejon miejscowości Sainte-Honorine, odległej o około 2 kilometry od amerykańskiego sektora natarcia. Taka koordynacja działań umożliwiła stopniowe łączenie frontów alianckich na wschodnim skrzydle operacji „Neptune”, co miało decydujące znaczenie dla ustabilizowania przyczółku w Normandii.
Plaża „Juno”
O godzinie 7:55 rozpoczął się desant 3. Dywizji Piechoty (DP) Kanadyjskiej na sektorze „Juno”. Natarcie to zostało poprzedzone uderzeniem 48. Komanda Piechoty Morskiej, którego zadaniem było zdobycie kluczowych punktów oporu w bezpośredniej strefie przybrzeżnej. Podobnie jak w przypadku plaży „Gold”, obrona niemiecka była miejscami intensywna, a poważnym utrudnieniem dla sił alianckich okazały się zapory i przeszkody inżynieryjne, które znacząco spowalniały rozwinięcie sił desantowych.
>>> Czytaj także: Wyzwolenie Lubelszczyzny po rosyjsku – „gorące” lato i jesień 1944 roku <<<
Pomimo trudności, już po około trzydziestu minutach walk Kanadyjczycy, wspierani przez siły komandosów, zdołali przełamać pierwszą linię oporu i rozpoczęli natarcie w głąb lądu. Istotną rolę odegrało tu osiem czołgów Sherman DD (Duplex Drive), które zbliżyły się do brzegu wpław i z dużą skutecznością wspierały piechotę ogniem bezpośrednim, eliminując stanowiska niemieckie. Znaczna część oddziałów niemieckich – w szczególności formacje złożone z tzw. batalionów wschodnich, rekrutowanych spośród jeńców i przymusowych poborowych z terenów Związku Radzieckiego – szybko się poddawała, co przyspieszało tempo operacji.
Podobnie jak na „Gold”, jednostki drugiego rzutu omijały silnie bronione punkty oporu, pozostawiając ich neutralizację wyspecjalizowanym pododdziałom. Doszło jednak do ciężkich walk, w tym starć wręcz, szczególnie wśród upraw zbóż i zabudowań wiejskich. Szybko rozprzestrzeniła się wśród alianckich żołnierzy pogłoska o wyjątkowej bitności kanadyjskich piechurów, którzy mieli staczać krwawe walki wręcz z niemieckimi obrońcami.

Większość sił 3. DP kierowała się na południe, w stronę drogi Caen–Bayeux, której przecięcie miało strategiczne znaczenie w planie odciążenia nacierających oddziałów amerykańskich. Równocześnie część sił, wraz z komandosami 48. Komanda, ruszyła na wschód wzdłuż wybrzeża w kierunku połączenia z wojskami brytyjskimi lądującymi na plaży „Sword”. Odległość między wschodnim krańcem sektora „Juno” a zachodnim skrajem plaży „Sword” wynosiła około sześciu kilometrów. Jednak już po przebyciu niespełna dwóch kilometrów alianckie oddziały natknęły się na silny opór niemiecki we wsi Langrune-sur-Mer. Walki o tę miejscowość przybrały formę intensywnych starć ulicznych, toczonych o każdy dom. Brak wsparcia pancernego – skierowanego w większości na południowy kierunek natarcia – uniemożliwił komandosom pełne zdobycie miejscowości, które zalegli pod ogniem niemieckiej obrony.
Mimo tych trudności, do końca dnia oddziały kanadyjskie zdołały opanować miejscowości Beny-sur-Mer, Reviers, Amblie oraz Creully. Czołgi należące do 9. Brygady Pancernej wdarły się na głębokość przekraczającą 10 kilometrów, uniemożliwiając niemieckim formacjom wsparcia przebicie się w kierunku sektora „Omaha” drogą Caen–Bayeux. W wyniku skoordynowanych działań brytyjskiej 50. DP oraz kanadyjskiej 3. DP, wspieranych przez kolejne fale desantu, udało się utworzyć stabilny przyczółek o długości około 20 kilometrów oraz głębokości sięgającej 10–12 kilometrów.
>>> Czytaj także: Ortona – mały włoski Stalingrad <<<
Nie udało się jednak do końca dnia całkowicie zamknąć czterokilometrowej luki między sektorami „Juno” i „Sword”. Niemieckie dowództwo usiłowało wykorzystać tę przerwę, kierując w ten rejon jednostki 192. Pułku Grenadierów Pancernych z 21. Dywizji Pancernej. Pomimo osiągnięcia wybrzeża pomiędzy obiema plażami, Niemcy nie zdołali przeprowadzić skoordynowanego kontrataku. Jednostka ta, zaskoczona siłą alianckiego ognia oraz pozbawiona efektywnego wsparcia, została skutecznie rozbita przez lotnictwo alianckie oraz zgrupowania pancerne nacierające z obu flanek.
Pomimo chwilowego zagrożenia, niemieckie dowództwo nie zdołało wykorzystać operacyjnego okna, jakim była luka pomiędzy alianckimi sektorami. Czynniki takie jak opóźnione rozkazy, brak rozeznania co do siły przeciwnika oraz pogarszająca się koordynacja sprawiły, że potencjalna szansa na zadanie poważnych strat wojskom lądującym została zaprzepaszczona. W nocy oraz o świcie 7 czerwca sektor ten został skutecznie zapełniony przez siły alianckie, które rozpoczęły przygotowania do dalszego natarcia w kierunku Caen.
Plaża „Sword”
Najtrudniejszym odcinkiem do opanowania w sektorze działania 2. Armii Brytyjskiej okazała się plaża „Sword”. Zgodnie z przewidywaniami sztabu, szczególnie ciężkich walk spodziewano się w rejonie Lion-sur-Mer, gdzie obrona niemiecka była silnie rozbudowana, a ponadto w sektorze tym znajdował się port chroniony przez stanowiska ciężkiej artylerii. Kluczowym zagrożeniem dla powodzenia operacji była obecność 21. Dywizji Pancernej Wehrmachtu, stacjonującej w rejonie Caen. Brytyjskie dowództwo było świadome, że zdobycie miasta lub nawet utrzymanie przyczółka może wymagać stoczenia otwartej bitwy pancernej już w pierwszej dobie inwazji.

Desant piechoty rozpoczął się około godziny 7:15. Oddziały brytyjskie natrafiły na zróżnicowany opór – w niektórych sektorach linii brzegowej lądowanie przebiegło niemal bez walki, podczas gdy w innych niemiecka obrona zadała atakującym poważne straty. Szczególnie dotkliwie ucierpiał 2. Batalion Pułku East Yorkshire, który w trakcie walk na plaży stracił około 200 żołnierzy. Mimo to, już o godzinie 8:30, poza kilkoma punktami oporu, niemiecka linia została przełamana, a oddziały alianckie rozpoczęły marsz w głąb lądu.
Z biegiem czasu tempo natarcia wzrastało, a kolejne fale desantu były zaskoczone relatywnie niewielkim oporem. Wielu niemieckich żołnierzy poddawało się bez walki – znaczną część stanowiły oddziały pomocnicze złożone z Rosjan, Polaków oraz innych narodowości wschodnioeuropejskich wcielonych do Wehrmachtu. Wkrótce plaża zapełniła się sprzętem, pojazdami opancerzonymi oraz żołnierzami piechoty. W niektórych miejscowościach ukazali się francuscy cywile, witający alianckie wojska z entuzjazmem.
W miarę upływu godzin, natarcie sił lądujących na plażach „Gold”, „Juno” i „Sword” przybierało na sile. Wojska alianckie sukcesywnie przełamywały lub omijały niemieckie punkty oporu, posuwając się w stronę głównej arterii prowadzącej do Caen. W szeregach alianckich zaczęło krążyć hasło „Do zobaczenia w Berlinie, koledzy!”, świadczące o rosnącym morale i przekonaniu o nieuchronnym zwycięstwie. Komandosi lorda Lovata podjęli marsz w kierunku pozycji zajmowanych przez spadochroniarzy broniących mostów, a cały front brytyjski przesuwał się w stronę południa. Optymizm osiągnął taki poziom, że zapowiedziano nawet zorganizowanie konferencji prasowej w samym Caen jeszcze tego samego popołudnia.
>>> Czytaj także: HMS Oxley – pierwszy okręt podwodny zatopiony podczas II wojny światowej <<<
W południe sytuacja taktyczna zdawała się sprzyjać aliantom: oddziały brytyjskie zbliżyły się do lotniska w Carpiquet, a ich dowództwo rozważało możliwość szybkiego przejęcia pełnej kontroli nad Caen i kontynuowania ofensywy w głąb Francji. Do godziny 16:00 pododdziały 3. Dywizji Piechoty, wspierane przez 8. i 9. Brygadę Pancerną, znajdowały się w odległości około 5 kilometrów od miasta.
W tym momencie doszło do pierwszej poważnej bitwy pancernej D-Day. Po kilkunastu godzinach dezorganizacji i przemieszczania się w rejonie rzeki Dives i samego miasta Caen, niemiecka 21. Dywizja Pancerna przeprowadziła kontratak, kierując do natarcia 35 czołgów typu Panzer IV. Początkowo niemieckie pojazdy posuwały się bez przeszkód, jednak w rejonie wzgórz Biéville zostały ostrzelane przez dobrze przygotowaną obronę przeciwpancerną. Ogień brytyjskich dział i czołgów prowadzony był z kilku kierunków i okazał się nadzwyczaj skuteczny – jeszcze zanim niemieckie jednostki zbliżyły się na dystans skutecznego ognia, sześć czołgów zostało zniszczonych, a kolejne pięć uszkodzonych.
Wkrótce do ataku przyłączyły się okręty alianckie – pancerniki HMS Warspite i HMS Ramillies – które otworzyły ogień artyleryjski, wspierany następnie przez bombowce i myśliwce. W wyniku nalotów zniszczono cztery kolejne niemieckie czołgi. Wobec gwałtownego pogorszenia sytuacji, pułkownik Hermann von Oppeln-Bronikowski, dowódca 21. Dywizji Pancernej, nakazał odwrót. Brytyjczycy nie ponieśli żadnych istotnych strat. Pozostałości 21. Dywizji wycofały się i okopały na północnych obrzeżach Caen.

Pomimo przewagi taktycznej, marszałek Bernard Montgomery – z nie do końca jasnych przyczyn – wydał rozkaz wstrzymania natarcia na Caen, mimo iż jego wojska znajdowały się zaledwie 3 kilometry od miasta. W tym momencie alianci dysponowali miażdżącą przewagą ogniową i liczebną, a opanowanie Caen wydawało się kwestią kilku godzin. Zaniechanie natarcia okazało się jednak błędem strategicznym – walki o miasto przeciągnęły się na sześć tygodni i przybrały niezwykle krwawy charakter, stając się jednym z najcięższych epizodów kampanii w Normandii.
Morsko-powietrzny most logistyczny z Anglii do Francji
W miarę jak siły alianckie sukcesywnie posuwały się w głąb terytorium Normandii, nad południową Anglią trwały intensywne przygotowania do przeprowadzenia największej w dziejach operacji szybowcowej. Wzięło w niej udział niemal tysiąc szybowców różnego typu oraz zbliżona liczba samolotów holowniczych. Każdy z nich przewoził cenny ładunek: działa przeciwpancerne, jeepy, broń strzelecką, amunicję, zaopatrzenie medyczne, sanitariuszy oraz oddziały piechoty przeznaczone do natychmiastowego wzmocnienia walczących na froncie jednostek.
Wielu żołnierzy już od kilkunastu godzin toczyło ciężkie walki z niemieckimi oddziałami – zarówno w rejonach przyczółków plażowych, jak i na tyłach linii frontu, gdzie spadochroniarze trwali w izolowanych pozycjach obronnych, często w pełnym okrążeniu. Dla tych właśnie sił zrzut szybowcowy miał znaczenie decydujące – niósł niezbędne wsparcie ogniowe, logistyczne i medyczne, mogące przesądzić o przetrwaniu i powodzeniu całej operacji.
>>> Czytaj także: Droga do Raatte – pogrom radzieckiej 44 dywizji <<<
Powietrzny most z Anglii do Francji funkcjonował nieprzerwanie – nieustanny strumień maszyn transportowych przelatywał nad kanałem La Manche, wspierany eskortą licznych myśliwców oraz osłoną artyleryjską z okrętów floty inwazyjnej. Mimo że strefa lądowania oznaczona jako „W” znajdowała się jeszcze częściowo pod kontrolą niemiecką, co narażało alianckie jednostki powietrznodesantowe na intensywny ostrzał w czasie lądowania, operacja zakończyła się powodzeniem. Szybowce dostarczyły znaczne ilości sprzętu i ludzi, dzięki czemu udało się ustabilizować pozycje i rozszerzyć zasięg kontrolowanego terytorium wokół przyczółków.
W godzinach wieczornych 6 czerwca alianckie jednostki pancerne kontynuowały natarcie – kanadyjska 6. Brygada Pancerna osiągnęła rubież kilkuset metrów od Bayeux. W rejonie drogi Caen–Bayeux oddziały kanadyjskie zajęły pozycje obronne, przygotowując się na niemieckie kontrataki. Jednak dalszy postęp został zahamowany przez szereg czynników: narastający opór niemieckich formacji, zapadający zmierzch oraz trudności terenowe, przede wszystkim charakterystyczne dla Normandii żywopłoty (bocage), stanowiące przeszkody nawet dla czołgów i pojazdów opancerzonych.

Tymczasem na plażach trwał nieprzerwany rozładunek gigantycznych ilości sprzętu wojskowego, zapasów i ludzi. Nowe fale żołnierzy kierowano na linię frontu, by wesprzeć oddziały zaangażowane w walkę. Równolegle funkcjonowały szpitale polowe i okręty medyczne, które ewakuowały tysiące rannych oraz zabitych. Pierwszy dzień inwazji zakończył się znaczącym sukcesem strategicznym: przyczółki zostały utrzymane, wojska alianckie wylądowały w pięciu wyznaczonych sektorach, a operacja „Overlord” weszła w kolejną fazę. Nie zrealizowano jednak wszystkich celów operacyjnych – niepowodzeniem zakończyła się próba zdobycia miasta Caen, co wzbudziło rozczarowanie w sztabach alianckich, zwłaszcza wśród dowództwa brytyjskiego.
Straty w dniu „D”
Większość historyków wojskowości szacuje, że w dniu 6 czerwca 1944 roku siły alianckie poniosły łączne straty rzędu 10 000–12 000 żołnierzy zabitych, rannych, zaginionych oraz wziętych do niewoli. Według oficjalnych danych, straty 1. Armii Stanów Zjednoczonych wyniosły łącznie 7613 żołnierzy, w tym 1465 poległych, 3184 rannych, 1928 uznanych za zaginionych i 26 wziętych do niewoli. Amerykańskie dywizje powietrznodesantowe – 82. i 101. – odnotowały łącznie 2499 strat osobowych, obejmujących zabitych, rannych i zaginionych.
Z kolei siły kanadyjskie, operujące głównie w sektorze „Juno”, straciły 946 żołnierzy, spośród których 335 zginęło. W przypadku wojsk brytyjskich do dziś nie ustalono jednoznacznie dokładnych liczb – szacunki wahają się od 3000 do nawet 4000 ofiar. Straty niemieckie również pozostają trudne do jednoznacznego określenia. Historyczne opracowania i analizy wskazują na przedział od 4000 do 9000 zabitych, rannych, zaginionych i wziętych do niewoli, choć niektóre źródła – w tym meldunki wywiadowcze i relacje powojenne – sugerują, że mogło to być nawet 14 000 żołnierzy na całym teatrze działań we Francji. Pewnym punktem odniesienia jest raport feldmarszałka Erwina Rommla, który do końca czerwca 1944 roku informował o stratach sięgających 250 000 żołnierzy, w tym 28 generałów i 354 oficerów dowódczych różnych szczebli.
W ocenie premiera Wielkiej Brytanii, Winstona Churchilla, operacja „Overlord” była „bez wątpienia najbardziej skomplikowaną i trudną operacją militarną, jaką kiedykolwiek podjęto”. Wraz z początkiem świtu 7 czerwca 1944 roku sytuacja strategiczna na europejskim teatrze wojennym uległa radykalnemu przekształceniu. Alianckie siły zbrojne, działające w ramach operacji desantowo-uderzeniowej „Neptun” – będącej pierwszą fazą operacji „Overlord” – przełamały niemiecki system umocnień Wału Atlantyckiego, wdarły się w głąb terytorium Francji i całkowicie zaskoczyły przeciwnika pod względem skali i tempa działania.
Do końca tzw. „D-Day” na terytorium Normandii znajdowało się już niemal 170 000 alianckich żołnierzy, wspieranych przez zdecydowaną większość sił morskich aliantów operujących na Atlantyku oraz kilka tysięcy samolotów zapewniających wsparcie powietrzne i logistyczne. Operacja rozwijała się dynamicznie – każdego dnia do Normandii przybywały dziesiątki tysięcy kolejnych żołnierzy oraz setki tysięcy ton zaopatrzenia i sprzętu bojowego. Ta narastająca potęga militarna w krótkim czasie miała doprowadzić do załamania niemieckiego oporu i umożliwić wyzwolenie Paryża, co nastąpiło 25 sierpnia 1944 roku.
Zanim jednak doszło do wyzwolenia stolicy Francji, siły alianckie przez wiele tygodni toczyły niezwykle zacięte walki z niemieckimi dywizjami Wehrmachtu i SS. Bitwa o Normandię przerodziła się w jedną z największych operacji lądowych i pancernych II wojny światowej, obfitującą w starcia na ogromną skalę, walki miejskie, działania partyzanckie i operacje manewrowe, które w znacznej mierze zadecydowały o dalszym przebiegu wojny w Europie Zachodniej.