1 września 1939 roku wybuchła II wojna światowa, a Polska stanęła naprzeciwko potęgi III Rzeszy. Pomimo słabszego uzbrojenia, polska armia odnosiła liczne lokalne sukcesy, a wojna obronna 1939 roku stała się symbolem bohaterstwa i heroizmu polskiego żołnierza. Niekiedy w celu osiągnięcia celu strategicznego, słabsze polskie oddziały musiały kontratakować Niemców starając spowalniać ich dalszy marsz. Do podobnej sytuacji doszło pod Kasiną Wielką, gdzie 10. Brygada Kawalerii miała za zadanie osłaniać tyły walczącej Armii Kraków.
Dla żołnierzy 24. pułku ułanów z Kraśnika, będących częścią 10. Brygady Kawalerii pod dowództwem płk. dypl. Stanisława Maczka, wojna obronna rozpoczęła się już 1 września 1939 roku. Cała brygada, pełniąca rolę odwodu Armii Kraków, miała za zadanie nie dopuścić do tego, aby siły przeciwnika atakujące z kierunku Słowacji przedarły się na północ od linii Myślenice-Dobczyce i zaatakowały polskie pozycje od tyłu. Niemcy do tego celu przeznaczyli 2. Dywizję Pancerną, 4. Dywizją Lekką oraz 3. Dywizją Górską, które po wybuchu wojny rozpoczęły swój marsz w kierunku Rabki, Skomielna Biała i Jordanowa, odpychając ubezpieczenia Korpusu Ochrony Pogranicza i batalionów obrony narodowej.
Do pierwszego starcia 10. Brygady Kawalerii płk. dypl. Maczka z niemieckimi jednostkami pancernymi doszło w czasie obrony Jordanowa, gdzie kluczowym etapem okazała się bitwa pod Wysoką. Główny ciężar walki w dniach od 1 do 3 września 1939 roku prowadził 24. pułk ułanów. W trakcie zaciętych walk brygada, walcząc o każdy metr ziemi, cofała się na północ, realizując rozkaz opóźniania marszu nieprzyjaciela z obszaru Beskidu Wysokiego. Bitwa pod Jordanowem była kosztowna dla obu stron. Oficer sztabu, rtm. Ludwik Ferenstein, szacował straty brygady na około 100 żołnierzy, 6 dział przeciwpancernych i kilka ciężkich karabinów maszynowych. Niemcy również ponieśli znaczne straty, zwłaszcza w zakresie sprzętu pancernego.
Późnym popołudniem 3 września, 24. pułk ułanów otrzymał rozkaz przemieszczenia się nocnym marszem przez Pcim-Myślenice-Dobczyce do Kasiny Wielkiej. Celem tego przegrupowania było przeprowadzenie kontruderzenia na Mszanę w celu odrzucenia niemieckiej 4. Dywizji Lekkiej, która stanowiła zagrożenie dla tyłów brygady, a także Armii Kraków. Nocny marsz przez odcinek o długości 60 km okazał się niezmiernie utrudniony ze względu na tłumy uchodźców zalegających na wąskich górskich drogach. Z tego powodu pododdziały 10. Brygady Kawalerii dotarły do Kasiny z pewnym opóźnieniem.
Natarcie „białych ułanów”
Grupa uderzeniowa składała się z 24. pułku ułanów, wspartego przez dwa plutony czołgów TKS, a także 121. kompanię czołgów Vickers i baterię armat 16. dywizjonu artylerii motorowej. Około godziny 9 pułk osiągnął pozycje wyjściowe do ataku – wzgórza i skraj lasu na północ od Kasiny Wielkiej. Dowodzący uderzeniem płk dypl. Kazimierz Dworak wydał rozkaz dowódcy 1. szwadronu 24. p. uł., aby przeprowadził pod osłoną gęstej mgły zwiad i podjął próbę zajęcia przez zaskoczenie pierwszego celu natarcia. Porucznik Marian Piwoński, razem ze swoim szwadronem, skutecznie i bez walki zajął pierwszy cel natarcia, po czym poinformował dowódcę o ruchu wojsk pancerno-motorowych na wzgórzach, wyznaczonych jako drugi cel natarcia.
Główne natarcie rozpoczęło się po godzinie 12. Atak poprzedził ogień artyleryjski, wystrzelony przez cztery polskie armaty należące do 16. dywizjonu artylerii motorowej. Ogień skierowany był na niemieckie pozycje oraz drogi ich odwrotu. W pierwszej fazie ataku wzięły udział 2. i 3. szwadron 24. p. uł., wspierane przez kompanię czołgów Vickers. Zaraz za nimi podążył 4. szwadron. Jako odwód, pułkownik dypl. Dworak wyznaczył 1. szwadron, który wcześniej zajmował pierwszy cel natarcia. Ubezpieczeniem na prawym skrzydle zajmowały się oddziały Korpusu Ochrony Pogranicza.
W intensywnym ogniu polska grupa uderzeniowa zdobyła linie wzgórz na południe od Kasiny Wielkiej, czyli wyznaczonego celu ataku. Nieprzyjaciel poniósł straty w postaci kilku zniszczonych czołgów i samochodów pancernych.
Warto przywołać opis natarcia sporządzony przez por. Romualda Radziwiłłowicza, który w swoich wspomnieniach przedstawia przebieg bitwy oraz postawę majora Jerzego Deskura w dramatycznym momencie ataku: ogień ciężkiej artylerii, moździerzy i ckm przywitał wysuwające się z podstawy wyjściowej czołowe rzuty pułku […] po przybyciu kilkudziesięciu metrów utknęły one w miejscu, ponosząc dotkliwe straty. Próbując poderwać swych ułanów do dalszego natarcia, ginie śmiertelnie ranny por. Z. Hempel, pada ciężko ranny por. Z. Bukraba, zabici i ranni mnożą się z każdą chwilą. […] Nagle głowy moich ułanów jak na komendę zwracają się w lewo, gdzie na styku szwadronów 2-go i 3-go ukazała się dobrze znana, lekko przygarbiona postać Deskura. […] Major wolnym, spacerowym krokiem, z Virtuti srebrzącym się na jego piersi, spokojnie przechodził przez linię zelektryzowanych jego pojawieniem się szeregowych i oficerów. […] Wysunąwszy się na wzgórze kilkanaście kroków przed nasza tyralierą, […] zatrzymał się i sięgnąwszy do kieszeni, wyjął stamtąd papierośnicę. […] Gdy po schowaniu papierośnicy i zapaleniu swojego okurka zwrócił się twarzą do nas, a tyłem do nieprzyjaciela i zawołał: „No dość tego chłopcy! …Naprzód!…Hura!” Jakby pchnięte niewidzialnym bodźcem, zdrętwiałe, zaryte w ziemię szwadrony ocknęły się z bezwładu. Poderwane jakąś siłą nadzwyczajną emocją, z furią, jednym skokiem zerwały się naprzód. Zamigotały w biegu nakładane bagnety, grzmiące Hurra donośnym echem odbiło się o szczyty Tatr. […] Wróg nie wytrzymał nerwowo i nie przyjął szturmu. Piechota i czołgi w panice opuściły swe stanowiska […] Dzięki bohaterstwu i zimnej krwi mjr Deskura, Mszana Dolna została zdobyta, 1-wszy pułk KOP uratowany od zniszczenia, a honor pułku pozostał bez skazy.
>>> Czytaj także: Rotmistrz Radziwiłłowicz – powstaniec z ułańską fantazją <<<
W odpowiedzi na słowa por. Radziwiłowicza, major Deskur w listach do Koła 24. pułku ułanów pisał: „był to czwarty dzień wojny i pierwsze natarcie pułku w całości. Było dla naszego młodego żołnierza pierwsze stanięcie oko w oko z grozą ognia nieprzyjacielskiego, był to chrzest ogniowy pułku. Dla mnie zaś była to jedna z wielu potyczek w trzeciej już z rzędu kampanii, po I wojnie światowej, którą przeważnie spędziłem w okopach, oraz po wojnie o odzyskanie niepodległości Polski. Byłem więc już od dawna dobrze obstrzelany to też dla mnie ten ostrzał nie był aż tak groźny, by odmówić sobie papierosa. […] Jestem przekonany i nikt mi nie zaprzeczy, że chłopcy nasi po tym chrzcie i oswojeniu się z ogniem różnego rodzaju broni w następnych akcjach bojowych inaczej się zachowywali i lekceważyli sobie nawet gorsze nawały ogniowe, zdobywając się na brawurę i w pełni tego słowa bohaterstwa, gnając przed sobą wroga aż do Wilhemshaven”.
W odpowiedzi na polski atak oddziały należące do niemieckiej 4. Dywizji Lekkiej i 3. Dywizji Górskiej zorganizowały przeciwnatarcie, które wsparte zostało przez 30 czołgów oraz artylerię. Niemniej jednak, atak załamał się pod intensywnym ostrzałem polskiej broni maszynowej oraz działek przeciwpancernych. W obliczu niepowodzenia, Niemcy zmienili kierunek ataku, skoncentrowawszy się na batalionie Korpusu Ochrony Pogranicza, który pełnił rolę zabezpieczenia prawego skrzydła.
Nieprzyjaciel zepchnął batalion KOP, zmuszając prawoskrzydłowy 3. szwadron 24. p. uł. do zagięcia skrzydła. Kolejne natarcie zmusiło pułk do wycofania się na wzgórze 569, czyli na pozycje pierwszego celu natarcia. Natomiast obie kompanie czołgów TKS i Vickers wycofały się z walki i skierowały się w kierunku Dobczyc, przechodząc do rezerwy 10. Brygady Kawalerii.
Jeszcze tego samego dnia po godzinie 19:00 Niemcy rozpoczęli intensywny ostrzał artyleryjski skierowany na pozycje batalionu Korpusu Ochrony Pogranicza pod dowództwem mjr. Czesława Jamki, który samowolnie zaczął się wycofywać pod naporem nawały ogniowej. Dowódca 24, pułku ułanów płk dypl. Dworak osobiście interweniował, gdzie korzystając z pomocy plutonu z 4. szwadronu, przywrócił porządek i poprowadził żołnierzy KOP z powrotem na wcześniej zajmowane pozycje. Dzięki tej interwencji udało się powstrzymać atak nieprzyjaciela, zatrzymując go pod Kasiną Wielką. Jednak ta obrona została zapłacona krwią wielu żołnierzy.
Tego dnia życie stracił również por. Zdzisław Hempel, a por. Zygmunt Bukraba został śmiertelnie ranny i zmarł po kilku dniach w szpitalu polowym. Poległo również dwóch podoficerów oraz dwunastu ułanów, a rannych zostało piętnastu żołnierzy, przy czym losy czterech ułanów były niepewne i uznano ich za zaginionych. Strata obejmowała również dwa czołgi Vickers i kilka tankietek. Pomimo tych kosztownych strat, założony cel został osiągnięty. Jak zaznaczył gen. Maczek w swojej relacji, większe znaczenie miało zwycięstwo operacyjne tj. zatrzymanie przez całe 24 godziny postępu 4. Dywizji Lekkiej na tym odcinku frontu, niż same efekty taktyczne tego starcia.
Po zapadnięciu zmroku Niemcy kontynuowali intensywne rozpoznanie przedpola, próbując znaleźć słabe strony polskiej linii obrony. Prawdopodobnie oddziały 4. Dywizji Lekkiej chciały uniknąć frontalnego ataku pod Kasiną Wielką i doprowadzić do rozstrzygnięcia poprzez obejście skrzydeł i otoczenie 24. pułku ułanów. W górach nie jest to jednak takie łatwe zadania. Pułkownik dypl. Stanisław Maczek znając ciężką sytuację polskich ułanów zdecydował się o zakończeniu działań w tym rejonie. W nocy 24. pułk ułanów, zgodnie z rozkazem dowódcy brygady, wycofał się na nowe pozycje pod Wiśniową, gdzie otrzymał dalsze zadanie opóźniania niemieckiego natarcia na Dobczyce.
>>> Czytaj także: 24 pułk ułanów w obronie Rzeszowa <<<