W pierwszych dniach Powstania Warszawskiego na terenie III rejonu Śródmieście-Południe powstał batalion, którego pierwszym dowódcą został rotmistrz Romuald Radziwiłłowicz ps. Zaremba. Była to bardzo barwna postać. Świadczyć o tym może to, że jako jedyny oficer Wojska Polskiego mógł poszczycić się otrzymaniem Krzyża Żelaznego, czyli najwyższego niemieckiego odznaczenia wojskowego. Nadany przypadkowo, ale za to przez samego późniejszego feldmarszałka III Rzeszy Gerda von Rundstedta.

Kiedy rozpoczęła się wojenna zawierucha rotmistrz (wtedy jeszcze w stopniu porucznika) Romuald Radziwiłłowicz służył w 24. pułku ułanów z Kraśnika, jako dowódca plutonu w 3. szwadronie. Od pierwszego dnia wojny, tj. 1 września 1939 roku, walczył w składzie 10. Brygady Kawalerii płk. dypl. Stanisława Maczka, która była pierwszą w pełni zmotoryzowaną jednostką przedwojennego Wojska Polskiego. Czarna brygada (Die Schwarze Brigade), jak nazywali ją niemieccy żołnierze, nie przegrała w czasie kampanii wrześniowej żadnej bitwy. Rozpoczynając swoją kampanię w Beskidzie Wyspowym, przez 18 dni walczyła z przeważającymi siłami nieprzyjaciela i wykonała w miarę swoich możliwości wszystkie powierzone zadania. 24. pułk ułanów, wraz z całą brygadą, zakończył kampanię wrześniową przekroczeniem granicy polsko-węgierskiej jako zwarta i uzbrojona jednostka. Jednak dla naszego bohatera walka w kampanii wrześniowej zakończyła się, w dość spektakularny sposób, 10 września 1939 roku pod Radymnem.

Wówczas w nocy z 9 na 10 września por. Radziwiłłowicz, jako dowódca 3. szwadronu, otrzymał rozkaz od płk. dypl. Kazimierza Dworaka „wyłapania” zbłąkanych pojazdów pułku we wsi Ostrów koło Radymna i skierowania ich na pozycje obronne w rejonie Jarosławia. Niestety w tym czasie do Radymna dotarła w szybkim tempie niemiecka 4. Dywizja Lekka gen von Hubickiego, której celem było okrążenie i odcięcie drogi ucieczki polskim żołnierzom broniącym Jarosławia,. Zajęcie miasta przez Niemców spowodowało panikę wśród polskich żołnierzy i taborów maszerujących w kierunku przepraw za San.

Nie znający sytuacji w terenie por. Radziwiłłowicz z pomocą ośmiu żołnierzy swojego szwadronu oraz pod groźbą użycia broni powstrzymał paniczną ucieczkę i sformował 300 osobowy oddział w celu ataku na zajęte przez miasto Radymno. Ponieważ wiem, że strach ma wielkie oczy, nie mogłem uwierzyć uciekającym, że w Radymnie znajdują się niemieckie oddziały zmotoryzowane, tym bardziej, że były to nasze głębsze tyły […] Oceniłem siły nieprzyjaciela, jako drobny oddział spadochroniarzy, względnie silniejszą grupę dywersyjną*.

Pluton honorowy 24. pułku ułanów w koszarach | Fot. Witczak-Witaczyński Narcyz, zbiory: Narodowe Archiwum Cyfrowe, sygn. 107-731-1

Przy mylnej ocenie sił por. Radziwiłowicz na czele 300-osobowego oddziału, podzielonego na 3 niepełne kompanie w dwóch rzutach, zaatakował liczącą ok. 10 tys. żołnierzy 4. Dywizję Lekką, posiadającą na stanie czołgi oraz artylerię. W związku z ogromną przewagą ogień niemieckich karabinów maszynowych, moździerzy i artylerii powstrzymał polskie natarcie już w połowie drogi między Ostrowem, a Radymnem. Zorientowałem się już wtedy, że moja ocena sił nieprzyjaciela była mylna i że mamy tu do czynienia ze znacznie ogniowo i liczebnie potężniejszym wrogiem. Ale ponieważ Niemcy też nie wiedzieli nic o naszej sile, a nasze zdeterminowane natarcie wprowadziło ich w błąd – zamiast silnie na nas uderzyć, też przeszli do obrony. Dopiero po kilku godzinach Niemcy postanowili kontratakować. Pierwsze natarcie załamało się jednak Polacy ponieśli ogromne straty. Ranny w lewą rękę i prawe płuco został również przywódca niezwykłego wypadu, dzięki któremu Wojsko Polskie zyskało bezcenne godziny na dotarcie do Sanu i zorganizowanie obrony.

Rozbiwszy polski oddział Niemcy przystąpili do przesłuchiwania jeńców, którzy zgodnie stwierdzili, że atakował tylko doraźnie sformowany 300-osobowy oddział pod dowództwem porucznika. Kiedy ta szokująca dla nich informacja dotarła do generała von Hubickiego polecił on natychmiast odszukać polskiego dowódcę. Po jego odnalezieniu wśród rannych, niemiecki generał oddał mu honory wojskowe i rozkazał, by por. Radziwiłłowicz został otoczony taką samą opieką jak ranni niemieccy oficerowie. Wiadomo dla Niemca befehl ist befehl, dlatego też polski oficer został przewieziony do szpitala w Sanoku i położony w sali razem z niemieckimi oficerami.

Żelazny Krzyż (niem. Eisernes Kreuz) II Klasy ze zmienionymi przez A. Hitlera oznaczeniami: w awersie zniesiono monarszą koronę i inicjał monarchy, zamiast niego na przecięciu ramion krzyża dodano swastykę, natomiast w dolnym ramieniu krzyża wstawiono 1939. | Fot. Domena publiczna (Wikimedia Commons)

27 września skapitulowała Warszawa. Po południu tego dnia do szpitala w Sanoku przyjechał dowódca Grupy Armii Południe generał Gerd von Rundstedt. Po inspekcji szpitala wszedł do sali, w której leżeli ranni oficerowie… oraz porucznik Radziwiłłowicz. Wygłosił krótkie przemówienie o bohaterstwie i poświęceniu, na koniec którego oznajmił, że przyznaje im najwyższe odznaczenie bojowe III Rzeszy – Krzyż Żelazny.

Na pierwszym łóżku z brzegu leżał ranny Polak. Trzymając otwarte pudełko w lewej dłoni – dowódca Grupy Armii „Południe”, któremu jak teraz wiemy w kampanii wrześniowej podlegało 830 tys. ludzi – ruszył w kierunku mojego łóżka. Wyglądało na to, że dekorację będzie dokonana kolejno, tak jak leżą [niemieccy oficerowie] w łóżkach. Wpatrywałem się ciekawie w jego suchą, ascetyczną twarz, gdy nagle ku memu zdumieniu, generał minął mego sąsiada, stanął przed moim łóżkiem i zasalutował. Zrobiło mi się gorąco. Czemu mam zawdzięczać to niezwykłe wyróżnienie – ja skromny porucznik salutowany przez wybitnego niemieckiego generała… Skinąłem z godnością głową, w ten sposób odpowiadając na ukłon wroga, a serce wypełniła bezmierna duma. Wtedy też gen. Rundstedt na obandażowanej piersi polskiego porucznika położył odznaczenie. W tym momencie lekarze oraz świta generała zbledli z przerażenia. On tymczasem podchodził kolejno do każdego łóżka i dekorował rannych oficerów. Kiedy się odwrócił zauważył, że twarze jego towarzyszy nie różnią się kolorem od szpitalnych ścian. Was?! – warknął krótko. Śmiertelnie przerażony gen. Manstein wyjaśnił mu, że jako pierwszego udekorował Krzyżem Żelaznym polskiego oficera. Oczy wszystkich obecnych w sali spoczęły na poruczniku Radziwiłłowiczu, który patrzył na nich zuchwale. Radość i duma opanowały mnie całego – cóż to za cios zadałem niemieckiej pysze. Było to ważniejsze dla mnie od sprawy życia, lub śmierci i dla takiego powodu warto było się nawet narazić.

Wtedy w absolutnej ciszy jeden z najwyższych dowódców wojskowych III Rzeszy podszedł do łóżka Polaka i zasalutował. W jego ślady poszli wszyscy towarzyszący mu oficerowie. Stanął na baczność i długo, długo salutował. Jak echo zawtórował mu trzask zwartych obcasów towarzyszących mu wszystkich generałów i pułkowników. Urękawicznione ich dłonie, jak jedna, wzniosły się do daszków sztywnych pruskich czapek. Oddawano mi teraz honor, jako rannemu oficerowi polakowi, który spełnił swój obowiązek wobec Ojczyzny. Mogłem być szczęśliwy, że w pojęciu wroga zasłużyłem sobie na ten zaszczyt. Po oddaniu honorów upokorzony generał odebrał odznaczenie, zasalutował jeszcze raz i opuścił salę.

Generał Gerd von Rundstedt (salutujący) i gen. Johannes Blaskowitz odbierający niemiecką defiladę w podbitej Warszawie | Fot. Bundesarchiv sygn. Bild 183-1987-0102-50 (CC BY-SA 3.0 de)

W ten sposób por. Radziwiłowicz stał się jedynym alianckim żołnierzem – kawalerem najwyższego orderu bojowego III Rzeszy podczas II wojny światowej. Co prawda był nim tylko kilka minut, ale upokorzył przy tym późniejszego niemieckiego feldmarszałka. W nagrodę jeszcze tego samego dnia został przeniesiony na salę, gdzie leżeli ranni polscy oficerowie. Natomiast po wyzdrowieniu wysłany do obozu jenieckiego, z którego uciekł. Pojechał do Warszawy, gdzie zaczął działać w konspiracji przyjmując pseudonim „Zaremba” i otrzymał awans do stopnia rotmistrza.

Jak wspomniałem w czasie Powstania Warszawskiego dowodził batalionem, którego pododdziały szturmowe pod jego dowództwem, w nocy z 12 na 13 sierpnia, zaatakowały zespół budynków Frontleitstelle, bronione przez 150 osobową załogę niemiecką. Niemcy ponieśli duże straty w zabitych i rannych, ponadto spalone zostały również baraki i magazyny paliwa. Pomimo determinacji powstańców nie udało się jednak zająć głównych budynków Frontleitstelle. To w czasie niemieckiego kontrataku z tych terenów, 28 sierpnia, rtm. Romuald Radziwiłowicz został ciężko ranny, tracąc lewą rękę.

W ten sposób zakończył swoją walkę z niemieckim okupantem, za którą został dwukrotnie odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy. I w tym przypadku nasz bohater był wyjątkowy, ponieważ nie można było otrzymać dwóch orderów tej samej klasy. Pierwszy z nich, za kampanię wrześniową, otrzymał na mocy Rozkazu nr 8 Naczelnego Wodza z 1942 r., w którym znajdowała się lista żołnierzy 10. Brygady Kawalerii przedstawionych do odznaczenia po powrocie brygady do Polski. Formalnie zostały one nadane w 1947 roku. Drugi natomiast, oficjalnie jedyny, o numerze 11503 otrzymał w 1946 roku za walkę z okupantem w latach 1939-1945.

Rotmistrz Romuald Radziwiłłowicz zmarł w Warszawie w 1984 roku i został pochowany na Powązkach.


* Wszystkie cytaty pochodzą ze wspomnień rtm. Radziwiłowicza: R. Radziwiłowicz, Generał oberst von Rundstedt i … ja, „Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej”, nr 40, tom V, 1965, s. 534-537

7 thoughts on “Rotmistrz Radziwiłłowicz – powstaniec z ułańską fantazją

  1. R. Radziwillowicz was my father. Thank You. Did you know that my grandfather also received the V.M. 5th Class for fighting the Russians in Warsaw in 1917.

    1. Hello, Romuald Radziwiłłowicz Zofias son is my unkle. Many years ago I was in Romuald home in Warsaw. My telefon 509019853 I have foto of your father.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

W górę